-No daj ściągnąć matme!-krzyczał Harry idąc za mną przez korytarz.Nagle zastawił mi drogę tak,że wpadłam mu w ramiona.Zaczęłam się głośno śmiać.
-Harry,idioto,puść mnie!-krzyczałam przez śmiech.
-Po pierwsze.TYLKO NIE IDIOTO!A po drugie,to puszczę jak dasz mate.-dziwny uśmiech wszedł mu na twarz.Wiedziałam,że przy tej minie od razu ulegnę,bo...no...kocham się w nim od podstawówki...
-Dobrze,dobrze.Tylko mnie już puść-zrobił to o co poprosiłam.Wyminęłam go i zaczęłam biec.Odwróciłam się i wypięłam mu język.Jednak kiedy tak patrzyłam na Hazze,coraz bardziej zbliżającego się do mnie,nie patrzyłam przed siebie i...wpadłam na Molly.Na szczęście to tylko Molly,a nie żadna nauczycielka czy coś...
-Gdzie tak biegniesz?-zapytała z uśmiechem.
-Uciekam przed...-nie zdążyłam dokończyć,bo Harry dogonił mnie i zaczął ciągnąć mnie za rękaw.
-Do pomusz biednym!!!-krzyczał,a mi coraz bardziej było go żal...Nie było mi smutno,po rpostu robił z siebie coraz większego debila.Przekręciłam plecak na biodro,otworzyłam go i wyjęłam zeszyt od matematyki.
-Masz i się odczep.-mruknęłam i pociągnęłam śmiejącą się Molly do sali od Matematyki.
Podoba się?Bo nie wiem czy mam kontynuować.
Jeśli ci się podobało-zostaw komentarz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz